Zastanawiąjąc się na tym, od czego powinienem zacząć prezentację swoich „muzealiów”, pomyślałem o tzw. wykopkach strychowych. Po prostu nie można inaczej. To są rzeczy, a w zasadzie mizerne pozostałości tego, co leżało jakoś u początków mojego zainteresowania koleją.
Można rzec, że to banalne początki. To prawda. W owych czasach, a było to pewnie pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku (ech, jak to brzmi), prawdopodobnie niejeden chłopiec miał przynajmniej zestaw startowy w skali H0 lub TT. Tu powinienem wspomnieć o swoim dziadku Tadeuszu, który, w nie do końca poznanych mi okolicznościach, przywiózł mi enerdowski zestaw PIKO zawierający lokomotywę, jeden lub dwa wagony i kilkanaście odcinków torów. Zestaw, jak to bywa w przypadku podstawowych kompletów, nie pozwalał na budowę bardziej skomplikowanego układu torowego, więc mój pierwszy pociąg jeździł w kółko. Pierwsze emocje ustąpiły i, że u sąsiadów widziałem co raz bardziej rozbudowaną makietę, też chciałem czegoś więcej. Wyobraźnię i emocje rozpalała również legendarna makieta znajdująca się swego czasu w centralnej składnicy harcerskiej przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie, dokąd chętnie ciągnąłem rodziców, gdy tylko nadarzyła się okazja wizyty w stolicy.
Teraz już nie pamiętam, co wchodziło w skład mojego pierwszego zestawu. Czy była to lokomotywa 118 117-1 (epoka IV) widoczna na pierwszej ilustracji, czy też spalinówka manewrowa BN150 (epoka III). Te same modele znalazłem na tej stonie. Tak czy inaczej, nie przywiązywałem wtedy zbyt wielkiego znaczenia do tego, co posiadałem. Cieszyłem się, że jeździ. Nie znałem wtedy żadnego modelarza, który mógłby mnie poważniej wprowadzić w ten miniaturowy, czarodziejski świat. Dopiero teraz, korzystając z internetu, mogę zdobyć trochę informacji o tym, co około 30 lat temu jeździło po mojej podłodze. Niestety nie zachował się żaden wagon z pierwszego składu H0.
Zacząłem coś budować. Było miejsce, może niezbyt komfortowe, bo w nieogrzewanej altance (w zimę mróz, a latem gorąco), ale nieuczęszczane i pozwalało na stałe ustawić płytę. Niestety, dostępność modeli taboru i infrastruktury była w ówczesnych czasach dość niewielka. Lokalna składnica harcerska w skali H0 oferowała jedynie proste odcinki torów lub, w najlepszym wypadku, łuki. Nie mogłem myśleć o rozjazdach czy innych, bardziej wyrafinowanych elementach. Nie miałem też wsparcia merytorycznego, więc cóż kilkuletni chłopak miał począć. Oferta wspomnianej składnicy harcerskiej skłoniła mnie w końcu do przejścia na skalę TT.
Spora płyta zaczęła się powoli napełniać torami. Niesamowita dla mnie była możliwość zastosowania rozjazdów. Komplikacja układu torowego wzrosła drastycznie. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to, mimo wszystko, żenująco. Bez jakiejkolwiek wiedzy czy tym bardziej doświadczenia układałem cokolwiek i jakkolwiek, aby tylko można było pojeździć.
Niestety, zapał bez wsparcia opadł dość szybko i niewiele z całej makiety pozostało. Muszę przyznać, że kolejka tego typu to „zabawka” dla „dorosłych dzieci” jakimi są tatusiowie i wtedy ma szanse na sensowny rozwój. Przy takim tatusiu – modelarzu dziecko może nabierać doświadczenia i powoli przejmować inicjatywę. Dla młodszych pociech może to być denerwujące i budzić rozczarowanie, że nie wszystkiego można dotknąć, ale tak to już w życiu jest. Powoli, krok za krokiem, w towarzystwie doświadczonego mentora możemy się czegoś nauczyć i w konsekwencji rozwinąć skrzydła, bazując na solidnych podstawach.
Wracając do tematu, z posiadanego taboru też niewiele pozostało. Wrak lokomotywy pozbawionej pudła nie pozwolił mi nawet na identyfikację, co to była za seria. Z wagonami czas obszedł się bardziej łaskawie. Do dzisiaj dotrwały dwa dwuosiowe, kryte wagony towarowe DR oraz pudło z osobowego wagonu Ci, również w oznaczeniu DR.
Ten skromny start w kolejowy świat (nie wspominając na razie innych faktów z dzieciństwa, jak wyjazdy z dziadkiem Frankiem pociągami prowadzonymi, o ile dobrze pamiętam lokomotywami popularnej serii Ol49, czy przesiadywanie przy pobliskiej i jedynej w moim rodzinnym mieście linii 33) pozostawił swój wpływ, choć nie na tyle istotny, żebym pozostał przy modelarstwie.
Kolejne lata spędzone w miejscach niesprzyjających budowie makiet (to taka wymówka, bo przecież jak się bardzo chce, to wszystko można. Przykładem niech będzie makieta Galaxy) spowodowały, że na jakiś czas „zapomniałem” o kolei. Na modelarstwo precyzyjne jestem chyba również zbyt mało cierpliwy, więc jeśli chodzi o modele, to skupiłem się na moim projekcie w skali 1:1. Pozwala mi on nie tylko podziwiać, ale również wczuć w rolę maszynisty, co od dzieciństwa było moim niespełnionym marzeniem. To jednak zupełnie inny temat…
Ostatnio stałem się niespodziewanie szczęśliwym posiadaczem zestawu startowego Piko 97906 – „Pociąg PKP InterCity Husarz” i mogłem także sprawdzić jak działa amerykańska lokomotywa, która również od pewnego czasu stoi u mnie na półce. Do jakiejś sensownej makiety jeszcze długa droga ale są pewne zaczątki i motywacja najmłodszego pokolenia. Zatem kto wie, kto wie…