XXV Parada Parowozów

Minął kolejny rok i majowy weekend się przybliżył. Nie liczyłem na specjalne, wyjątkowe niespodzianki. W końcu maszyn w Polsce nie ma wiele i każda impreza gości mniej więcej ten sam zespół artystów. Liczyć mogłem jedynie na bardziej restrykcyjne służby porządkowe i szukanie nowej miejscówki. Zapach dymu, pary, ten niesamowity dźwięk, drżąca ziemia pod kołami i ten widok nie pozostawiły wątpliwości. Trzeba wstawać i jechać.

Nie pomyliłem się. W tym roku VIPowska trybuna dostawiona do samej ściany nie dawała szany przedostania się na stałe miejsce obserwacji. Czujący władzę ochroniarze i SOKiści, w sobie właściwy sposób pacyfikowali chętnych do spaceru wzdłuż torów. Jakoś kilka lat temu nikomu to nie przeszkadzało, a ostatnio miejscówki, które zajmowaliśmy np. w 2012 roku świecą pustkami. Nawet rok temu mimo deszczowej pogody można było stanąć w miejscach teraz niedostępnych. Rozumiem, że przepisy i, że ludziska mają różne dziwne pomysły, ale nie przyjeżdżamy tu spektakularnie rzucać się pod pociągi. Nie wszyscy czują ekscytację stojąc w tłumie średnio zainteresowanych tematem gapiów. Już myślałem, że nie będzie innego wyjścia i zająłem zniechęcony miejsce przy barierce. Na szczęście nie mamy w sobie niemieckiego upodobania do przepisów nawet gdy są niezbyt sensowne i udało się przedrzeć na z góry upatrzone pozycje zajmując jako-taką przyzwoitą miejscówkę. Rok temu była strona południowa, no to mówię sobie… zostaniemy na północnym stoku. Trudno, najwyżej dymy nas zasnują, a cienie od południowego słoneczka zatrą większość szczegółów w cieniach.

Jeszcze przed rozpoczęciem parady udało się przekonać grupkę SOKistów, że kanarkowe kamizelki nie są najcenniejszą zdobyczą uwiecznianą na wszystkich fotografiach. Wolnym krokiem przesunęli się łaskawie nieco dalej, co zostało odnotowane gromkimi brawami zgromadzonych. Entuzjazm wzbudziła również jedna koleżanka, która poświęciła cenną zawartość butelki (szczególnie w ten upalny dzień) gasząc mały pożar traw wzniecony oddechem stalowego smoka.

Niezależnie od zastrzeżeń jakie mi się ulały powyżej przyjeżdżam tu co roku i, o ile nic się nie wydarzy przyjeżdżać będę nadal. Różne niesprzyjające okoliczności nie przeważają na razie nad możliwością podziwiania żywych maszyn. Należy też docenić, że w porównaniu do roku ubiegłego parowozy pojechały znacznie dalej, ku niewątpliwej uciesze zgromadzonych na górkach entuzjastów.

Wiem, wiem, zaraz się ktoś przyczepi, że nie wspomniałem jeszcze o tegorocznym gościu z Luksemburga. No tak, była to wyjątkowa sytuacja i urozmaicenie ale ja jednak nie gustuję w takich małych konstrukcjach. Wychodząc na przeciw entuzjastom tego czerwonego malucha zostawię go tu dla potomności.

Do zobaczenia za rok… oby było co podziwiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.