Koniec sierpnia nieodłącznie wiąże się z wycieczką do Chabówki. Nie inaczej stało się i w tym roku. Nie ma co ukrywać, że na zwiedzanie skansenu jest to moment najgorszy ale jest to jedyna okazja aby zobaczyć i poczuć maszyny, które w ten jeden weekend pojawiają się w tym miejscu.Tłum, choć to impreza znacznie bardziej kameralna w stosunku do wolsztyńskiej parady. Tradycyjnie mógłbym się przyczepić do kilku, irytujących mnie niezmiennie, elementów ale to i tak niczego nie zmieni więc cieszę się, że ta impreza nadal się odbywa.
Wyjazd o 6:00 pozwolił dotrzeć na miejsce z wystarczającym wyprzedzeniem, choć korek na ostatnich kilometrach trochę podniósł ciśnienie. Mimo wielu samochodów zaparkowanych gdzie popadnie udało mi się cudem (jak co roku) znaleźć miejscówkę tuż przy wejściu do Skansenu. To bardzo pomocne, bo nie trzeba targać ze sobą wielu, przydatnych tylko od czasu do czasu, rzeczy. Kilka ładnych godzin spędzonych wśród pięknych maszyn i powrót nocną porą. Sputno mi się troszkę zrobiło gdy zobaczyłem Ol12-7, która do niedawna była najstarszym czynnym parowozem, a dziś stoi zimna i pokryta pyłem. Podobnie przedstawiciel jednej z moich ulubionych serii Ty2-911. Cóż… czas mija i dobrze, że pojawiają się jaskółki w postaci przywróconych do ruchu maszyn takich jak OKz32-2 czy ostatnia TKt48-191.
Na zakończenie dnia organizatorzy zaplanowali mapping laserowy znany z tegorocznej Parady w Wolsztynie oraz pokaz sztucznych ogni. Ograniczanie kosztów było w tym roku widać nie tylko wieczorem.
Nieplanowaną niespodziankę zrobiła mi również radiowa Trójka, gdy wyjeżdżając spod Skansenu usłyszałem ten utwór.